Od wielu lat korzystam ze wsparcia mentorów biznesu. Działania Agni Ajurweda i to, z czego korzystają na co dzień tysiące klientów, jest najlepszym przykładem mojego rozwoju. Częścią tego procesu było nie tylko zaufanie mentorom i coachom, ale także zespołowi, który budowałam. Chcesz dowiedzieć się więcej o tej drodze? Zapraszam Cię do przeczytania wpisu o różnych aspektach rozwoju firmy.
Pamiętam moment, gdy poczułam, że muszę zbudować zespół, wyjść ze współpracy z wirtualną asystentką, która miała za dużo na głowie i przejść do intencjonalnego budowania struktury, która będzie mnie wspierać. Przyszło do mnie wtedy takie zdanie: „zaufaj wielkości innych ludzi”. Nie oddaj, deleguj, podziel się, tylko zaufaj.
Zaufanie przychodzi z innej przestrzeni niż umysł, analiza, kontrola, sprawdzanie.
Czułam mocno to zdanie jako klucz do tworzenia zespołu i do ufania temu, że każdy z tego zespołu w swojej roli będzie wielki. Będzie dobrze wypełniał ten obszar, który obejmie. I tak jest.
Widzę, że gdy jako szefowa zespołu ufam temu, że osoba, która zajmuje się swoją działką, robi to dobrze, realizuje w niej swoją wielkość, to wtedy ludzie niesamowicie wzrastają i czują się pewni siebie.
Gdy rozmawiam z kobietami, które prowadzą swoje firmy i próbują lub próbowały tworzyć zespoły, to ciągle wraca motyw braku zaufania.
Zaufanie zakłada, że nie wszystko jestem w stanie sprawdzić i nie wszystko jestem w stanie objąć umysłem, takim ciągiem przyczynowo-skutkowym.
Jest jakaś inna przestrzeń, do której sięgam, i tam pozostaje już tylko ufać. To zaufanie jest z przestrzeni serca, nie z przestrzeni głowy.
Widzę, że jeśli brakuje elementu serca, to te osoby, z którymi rozmawiam o budowaniu zespołu, ciągle poprawiają i dają niekończące się informacje zwrotne. Dochodzą do tego słynnego zdania, że „i tak zrobię lepiej sama, więc co będę tracić czas na tłumaczenie po raz kolejny”.
Część z tych osób się poddaje. Firma mogłaby się rozwijać, prosperować, obsługiwać większą liczbę klientów, docierać ze swoim przesłaniem, a pojawia się blokada w postaci potrzeby kontrolowania i sprawdzania.
Ja znalazłam swój złoty środek. Lubię mieć oko na to, co kto robi w zespole, ile czasu mu to zajmuje i jak mu to idzie, jeśli chodzi o efektywność, produktywność i zarządzanie sobą. To nie jest tak, że leżę sobie na chmurce i tylko ufam, że wszystko jest dobrze.
Każdy z członków mojego zespołu używa narzędzia do monitorowania czasu. Mamy też arkusz do szacowania czasu pracy i to jest coś, na co ja patrzę.
Zwracam uwagę na dynamikę pracy, bo wiem, jak dany styl pracy wpływa na osobę, jej zdrowie i efektywność pracy.
Widzę, gdy ten styl idzie w stronę, która obciąża zdrowie, może powodować wypalenie, zmęczenie, zniechęcenie do pracy nie ze względu na samą pracę, tylko na sposób, w jaki do niej podchodzisz. Dlatego daję także informacje zwrotne dotyczące stylu pracy.
W mojej rodzinie było dużo kobiet, które miały mocne charaktery i lubiły kontrolować. To było coś na zasadzie: „weź tę małą łyżeczkę, nie tę małą łyżeczkę, tę drugą małą łyżeczkę, zasuń szufladę, weź tę miskę, nie tę tylko tamtą”.
Miałam takie momenty, gdy słuchałam, jak dyryguje mną moja babcia albo ciocia, że poruszałam się od komendy do następnej komendy. Ta sama babcia i ciocia były potem rozczarowane, że jestem tak mało sprawcza, aktywna. Zauważały, że robię tylko tak, jak mi powiedzą. Nie widziały, że tak dużo było tych informacji, że nawet nie było czasu na myślenie o tym, jak ja bym chciała coś zrobić. Było tylko podążanie za instrukcjami.
Myślę, że takie podejście mści się na osobach, które tego doświadczyły, a to przekłada się na budowanie zespołu.
Takie osoby uczą swój zespół podążania według instrukcji. Wtedy, jeśli zespół czy konkretna osoba nie ma instrukcji, to nie działa.
Warto pracować inaczej – aktywnie. Wtedy rzeczywiście korzystasz z potencjału ludzi, ich perspektyw i wrażliwości. Ja nie muszę brać tego, co proponują, ale mogę to rozważyć. Mogę zobaczyć ten temat z różnych perspektyw.
Doświadczyłam parę razy momentu, gdy przy całej mojej dobrej woli i wszystkich wypracowanych sposobach komunikacji i stylu pracy współpraca po prostu nie szła. Dochodziliśmy do ściany. To było dla mnie zaskakujące, że czasem najlepsze, co mogę zrobić, to powiedzieć „dziękuję, już dalej nie”.
Doświadczyłam tego kilka razy z nowymi osobami w zespole. Po rekrutacji przychodził ktoś, kto dobrze się zapowiadał i w ciągu pierwszego tygodnia, dwóch, było widać, że czas się jednak pożegnać. Nie ma co się dłużej zwodzić marzeniem, że będzie lepiej.
Obserwuję wtedy tego rodzaju postawy, zachowania, komentarze i wzorce, które pokazują, że nie będzie lepiej. Jeśli ktoś w pierwszym tygodniu się nie stara, to jak będzie pracował po sześciu miesiącach lub roku?
Słyszałam kiedyś opinie, że gdy prowadzisz biznes, to znaczy, że często zatrudniasz i często zwalniasz. Słyszałam także takie powiedzenie: zatrudniaj powoli, zwalniaj szybko.
Chciałabym powiedzieć, że jest inaczej. Okazało się jednak, że im szybciej się kogoś zwolni, gdy widać, że współpraca nie działa, tym lepiej dla obu stron. Często ta druga strona przyjmuje informację o zwolnieniu z wdzięcznością. To też było dla mnie zaskoczeniem.
Zdarzyło mi się, że zastanawiałam się trzy miesiące nad sensem współpracy z jedną osobą. Widziałam, że ciągle coś zgrzyta, a gdy wreszcie znalazłam w sobie odwagę, żeby powiedzieć „wiesz, to już chyba dalej nie pójdzie”, to po drugiej stronie było „uff, zauważyłaś, uwolniłaś mnie”.
Ciekawe jest to, że zespół jako struktura ma zdolność samoregulacji. Zaobserwowałam mechanizmy, które wypychają, redukują, nie przyjmują.
Dam Ci prosty przykład. W ubiegłym roku próbowałam zrekrutować trzy nowe osoby, ale nikt finalnie nie dołączył do zespołu. Nie dlatego, że nie znalazła się odpowiednia osoba, tylko zawsze coś zgrzytało, gdzieś nie szło. Jakby zespół mówił „nie, więcej nie przyjmę”. Nie było przestrzeni na więcej.
To interesujące, ale mimo tego, że na poziomie deklaracji wszyscy byli zgodni, że przydałyby się kolejne osoby, to jakoś te osoby wpadały i wypadały. Prezentowały takie cechy, z którymi po prostu nie chcieliśmy się męczyć.
Jest to dla mnie kolejna mądrość organizacji jako głównego tworu, pewnej struktury, która się samoreguluje, nawet w aspekcie liczebności.
Miałam kiedyś taki moment, że czułam, że to ja niosę zespół. Ciążyło mi to. Czułam, że spotkania z poszczególnymi członkami zespołu są zbyt często. Oprócz wszystkich rzeczy, które robię w firmie, to było po prostu energetycznie za dużo. Zajmowało mi cały poniedziałek, a często pół kolejnego dnia. To nie było dla mnie.
Może i tak powinien robić CEO, ale nie wiem, czy taki jak ja. Poczułam, że to jest prosta droga do znielubienia zespołu, mimo iż stosowałam wszystkie procedury w zarządzaniu zespołem, aby mieć poczucie, że to zespół niesie mnie, a nie ja niosę zespół.
Z odwagą wycofałam się ze złotych standardów bycia w zespole, aby nadal utrzymać swoją energię. Dzisiaj mam poczucie, że zespół mnie wspiera, a ja mogę być nieobecna przez jakiś czas.
Mogę sobie pozwolić na to, by w trakcie kampanii, do której przygotowujemy się przez kilka miesięcy, wyjechać na kilka dni. Wiem, że wszystko jest w dobrych rękach.
To, że mnie nie będzie, nie ma znaczenia, bo to, co miałam zrobić, już zrobiłam, a reszta jest zarządzona. Ludzie biorą odpowiedzialność za swoje kawałki, bo biorą też odpowiedzialność za sukces.
Dzisiaj mam poczucie, że mój zespół to ludzie, którzy są w stanie działać, wymyślać i są coraz bardziej autonomiczni. To jest fantastyczne uczucie. Niestety to jest uczucie, które wiem, że wielu przedsiębiorcom jest po prostu obce.