Ten wpis jest jak kartka z pamiętnika. Tym przekazem z serca chciałam Ci pokazać, jak wyglądała moja droga do Ajurwedy. Może to być dla Ciebie inspirujące. Ten wpis może także pomóc Ci rozprawić się z różnymi przekonaniami w Twojej głowie, które niekoniecznie są prawdą.
Dzisiaj obudziłam się i od razu przyszła do mnie piosenka Anity Lipnickiej „Rzeko…”. Część piosenki, która jest dla mnie najbardziej przejmująca, to ta, w której Anita śpiewa:
Rzeko, która niesiesz mnie, powiedz, ile jeszcze razy zmienisz bieg.
To bardzo piękne zdanie, które obrazuje to, co wielokrotnie dzieje się w życiu: jesteś w jakiejś sytuacji osobistej, zawodowej, życiowej i nagle coś się zmienia. Dzieje się coś innego. Dzieje się coś, czego nie zaplanowałaś ani nie wymyśliłaś, czego się nie spodziewałaś.
Ta rzeka niesie nas w bardzo różne miejsca.
Pamiętam dokładnie, jak zaczęła się moja przygoda z Ajurwedą. Kiedy skończyłam studia, po ośmiu latach, pomyślałam, że jestem już ustawiona.
Najpierw studiowałam filologię polską. Pochodzę ze wsi. Liceum skończyłam w małym miasteczku, więc pomyślałam, że prawie nie mam szans na kierunkach innych niż to, w czym jestem najlepsza. Był to język polski.
Aplikowałam na filologię polską i na bibliotekoznawstwo. Pamiętam, jak moja nauczycielka polskiego mówiła: „Nie rób tego, nie idź na te studia, wybierz coś innego”. Byłam przekonana, że nie mam szans dostać się na inny kierunek.
Na filologię polską dostałam się bez problemu i studiowałam na UJ na specjalności nauczycielskiej. Na pierwszym roku czułam się coraz gorzej. Okazało się, że musimy czytać jakieś zakurzone lektury w zatęchłej bibliotece.
Jeszcze pół biedy, jeśli były to lektury ze starożytności, którą lubiłam. Ale kiedy zaczęło się średniowiecze z Bogurodzicą, które miało się nijak do otaczającego świata, to byłam coraz bardziej załamana.
W takim stanie byłam przez drugi rok studiów. Na trzecim roku, kiedy miałam pierwsze praktyki w szkole i okazało się, że mój głos nie nadaje się do prowadzenia lekcji, byłam przekonana, że moje życie się skończyło i nie wiem, co się ze mną stanie.
Moja przyjaciółka zanosiła papiery na psychologię. Nie do końca wiedziałam, co to jest ta psychologia. Nigdy nie marzyłam o tym kierunku. Po prostu chciałam się wyrwać z tego Gołębnika, w którym panował wieczny listopad i nikt nie miał pojęcia, co dzieje się na zewnątrz.
Aplikowanie na psychologię było dla mnie aktem desperacji i chęcią wyrwania się z toru życia, który mi kompletnie nie odpowiadał. Było jakieś 26 czy 27 osób na jedno miejsce. Nie dostałam się. W następnym roku zabrałam się za to poważniej.
Ja spróbowałam. Wcześniej zapisałam się na półroczny kurs przygotowujący do studiów psychologicznych. Nie było dla mnie opcji, żebym się nie dostała. Znów było 26 czy 27 osób na miejsce. Dostałam się.
Można było studiować wieczorowo lub dziennie. Studia wieczorowe wiązały się z dużymi pieniędzmi, dla mnie poza zasięgiem. Wchodziły w grę tylko studia dzienne. Zaczęłam te studia na IV roku polonistyki. Byłam w grupie studentów, którzy są zadowoleni ze studiów, nastawieni na konkretną wiedzę.
Ponieważ jestem ambitna, nie odpuściłam polonistyki i skończyłam oba kierunki, co zajęło mi osiem lat.
Na psychologii byłam nastawiona na korzystanie, z czego się da. Jak były treningi, praktyki, wyjazdy na akademię umiejętności psychospołecznych, zajęcia dodatkowe – to ja tam byłam. Czerpałam z tych studiów pełnymi garściami przez całe 5 lat. Kiedy je skończyłam, znowu byłam pewna, że jestem już ustawiona. Czułam się gotowa do pracy.
I wtedy mój mąż powiedział: wyjeżdżamy na rok, robimy sobie przerwę od życia w Polsce po to, żeby nabrać dystansu. Mówił o tym kilka razy w ciągu naszego życia, a ja obiecałam mu, że jak już w końcu skończą się te wszystkie sesje, zaliczenia i prace magisterskie, to z nim pojadę.
Jak wróciłam z tej podróży po roku, to okazało się, że wcale nie jestem tak dobrze ustawiona w życiu, jak mi się wydawało. Zobaczyłam, jak dużo fajnych rzeczy można robić w świecie.
Już wtedy miałam okazję pracować z Ajurwedą – gotowałam ajurwedyjsko. Byłam po kilku warsztatach gotowania. Będąc na Tasmanii, z bardzo małym budżetem, dorabiałam sobie, prowadząc warsztaty kulinarne z Australijczykami. Za to, co zarobiłam, kupiliśmy palnik do gotowania – w górach, na łące, gdziekolwiek.
Za pierwszy warsztat dostałam 5 dolarów australijskich. Pomyślałam, że oprawię w ramkę i nigdy ich nie wydam. Będzie mi to mówić, że na Ajurwedzie można zarobić. Miałam mgliste przeczucie, że to może być coś, czym się zajmę w życiu.
W Nowej Zelandii spotkałam dziewczynę, która skończyła 2-letnią szkołę dr Vasanta Lada w Stanach Zjednoczonych. Opowiadała, jakie to było dla niej wspaniałe doświadczenie. O tym, że wybawiło ją z bardzo ciężkiej choroby. Widziałam też centrum Ajurwedy w Nowej Zelandii i pomyślałam, że w Polsce, kraju z o wiele większą liczbą mieszkańców, też może udałoby się stworzyć coś takiego.
Przez rok podróżowania byliśmy również w Indiach, Nepalu i Tajlandii. Wróciłam do Polski i podjęłam próbę powrotu do swojego zawodu psychologa, ale już czułam, że nie spełnię się w nim. Zastanawiałam się, jak zarobić pieniądze, które pozwolą mi uczyć się Ajurwedy.
To był rok 2010.
Poszłam na kilka rozmów kwalifikacyjnych i myślę, że było czuć, że moja dusza jest gdzie indziej. Miałam ogromne trudności ze znalezieniem pracy. Wyszłam z tego w sposób twórczy: nauczyłam się pisania projektów europejskich. Pracowałam w ten sposób przez około dwa lata. To była praca, którą lubiłam: koncepcyjna, merytoryczna praca z ludźmi.
Liczyłam, że uda mi się zebrać środki na 2-letnią szkołę dr. Lada. Po raz kolejny w życiu miałam poczucie, że chcę czegoś, co jest poza moim zasięgiem.
Przenoś się myślami do tego momentu, w którym to się już dzieje, nie wymyślaj, jak to się ma stać. Zaufaj temu, że spotkasz jakichś ludzi, którzy Ci pokażą drogę, pomogą, wesprą, może dadzą pracę, która to umożliwi.
90% ludzi na świecie jest zajęta zaspokajaniem podstawowych potrzeb życiowych, jak jedzenie, schronienie, bezpieczeństwo. Pozostałe 10% ma możliwości realizowania swojego potencjału.
Te 10% ludzi, którzy mają możliwość rozwoju, zgodnie ze swoim potencjałem, ma wdrukowaną całą serię przekonań, które zaczynają się od: „ja nie mogę…”, „nie mam czasu…”, „to nie dla mnie…”, „nie wiem, czy się uda…”.
Fascynujące jest dla mnie słuchanie głosów, które odzywają się w głowach moich klientek, żyjących w świecie, gdzie jest bardzo dużo możliwości. I tylko swoim przekonaniem, że jest inaczej, pozbawiają się dostępu do tych możliwości.
Pojechałam do Indii razem z moim mężem. Jadąc tam, miałam mieszane uczucia, bo po co studiowałam 8 lat? Teraz jadę do innego kraju i zaczynam z czystą kartą.
Znaleźliśmy się w Dharamshala i okazało się, że to jest nasze miejsce. I takim pozostało.
Wymyśliliśmy sobie, że ja będę uczyć się diety, psychologii ajurwedyjskiej, diagnozowania, a Michał – masaży, Panchakarmy, różnych rzeczy związanych z ziołami, czyli pracy z ciałem. Okazało się, że jeśli chcemy zajmować się Ajurwedą zawodowo, to oboje powinniśmy skończyć obydwa kursy.
Potrzebowaliśmy więcej pieniędzy na kursy. Wsparli nas rodzice Michała. Zaczęliśmy się uczyć, wiedząc, że tylko jakaś część tej wiedzy stanie się użyteczna w naszej pracy. W trakcie kursu masowałam, a po kursie nie zrobiłam ani jednego masażu…
Chcę Ci powiedzieć, że:
Nie rób tego. W Ajurwedzie mówi się o Dharmie, o celu życia, który nasza dusza już zna. Ona wie, że to jest możliwe, tylko umysł i ciało muszą nadążyć i dojść tam, gdzie dusza już jest. Zaufaj temu. Nie zatruwaj tego negatywnymi argumentacjami, sceptycyzmem, zwątpieniem, krytykanctwem.
Jeśli wyobraziłaś sobie, że praca z Ajurwedą jest tym, co Cię pociąga, to ja na kursie nie dam Ci recepty, jak to zrobić.
Nie powiem Ci, ilu będziesz mieć klientów, ale dam Ci bardzo solidne fundamenty, które sprawią, że wizja, którą masz, szybciej stanie się rzeczywistością. Na 100%.
Jednym zajmie to kilka miesięcy, innym kilka lat, ale jeśli będziesz na tej drodze, to prędzej czy później zmaterializuje się w cudowny sposób.
Być może cudowniejszy, niż sobie wyobrażałaś.
Ja tego doświadczyłam.
Taka była moja droga do Ajurwedy.