Chciałabym odwołać się do Twoich doświadczeń z wakacji – po to, żebyś mogła sobie dobrze wyobrazić co mam na myśli, mówiąc ogień trawienny w Ajurwedzie. Przypomnij sobie kiedy ostatni raz paliłaś ognisko? Czy zdarzyło Ci się w życiu rozpalać ognisko?
Mnie zdarzyło się to wiele razy, bo wychowywałam się na wsi i myślę, że to właśnie tam zaczęła się moja miłość do Ajurwedy. Wtedy to się jeszcze nie nazywało “Ajurweda” tylko po prostu bycie na wsi, podczas którego z jednej strony było monotonnie, ale z drugiej – ciągle coś się działo.
W sezonie letnim paliliśmy ogniska niemalże codziennie. Żeby zapalić dobre ognisko potrzebne były małe, suche gałązki, ułożone w specyficzny sposób. W taki sposób, żeby było między nimi dość dużo przestrzeni, która pozwalała na napchanie w nie jakiś starych gazet czy papieru. Gdy papier się zajął po podpaleniu tych małych gałązek, to ta przestrzeń pomiędzy gałązkami sprawiała, że ogień szybko buchał i stawał się coraz większy.
Wtedy to był dobry moment, żeby dodać większe, suche kawałki drewna, które bardzo ładnie przejmowały ten początkowy ogień na dłużej. To właśnie one sprawiały, że całe ognisko stawało się bardziej stabilne i można było na nim polegać. To nie był ogień, który gasł po kilku minutach, tylko wiadomo było, że będzie się ładnie palił przez najbliższe pół godziny.
A gdy już dobrze ten płomień okrzepł w tych średniej wielkości kawałkach to po pół godzinie nadchodził czas na dodanie największych, grubych kawałków drewna, które tlą się naprawdę długo. Na wyjątkowo dobrych imprezach nawet i do rana.
W bardzo podobny sposób do rozpalania ogniska, rozpala się ogień trawienny w naszym żołądku. Począwszy od rana, od pierwszego momentu po przebudzeniu. Dodając na dobry początek małe, suche gałązki, czyli delikatne, rozgrzewające jedzenie. Jedzenie, które pomaga Agni na nowo uruchomić się po nocy, będącej przerwą od trawienia.
Często już na poziomie śniadania obserwuję, że moi klienci mają ogromne problemy z tym, co jeść i jak jeść. Nie wiedzą, jak zaczynać dzień, żeby uruchomić swój ogień trawienny i poczuć w ogóle chęć do jedzenia.
Jest wiele osób, które nie chcą jeść rano, a jednocześnie mają głęboko zakorzenione przekonanie, że nie należy wychodzić z domu bez śniadania. To sprawia, że jedzą na siłę albo sięgają po coś płynnego i zimnego, co wydaje im się “lekkie”. Bywa też tak, że po prostu wypijają kawę na pusty żołądek i wybiegają z domu. W ten sposób rozpoczynają rozpalanie ognia trawiennego od niewłaściwej strony.
Potem przychodzi pora na obiad, czyli największe, grube kawałki drewna. To posiłek, który przypada na środek dnia i jest zarazem najtrudniejszy do strawienia. Wymaga największego ognia trawiennego, ale też najdłużej daje ciepło i korzyści.
Metafora rozpalania ognia pięknie i obrazowo opisuje sposób, w jaki działa nasze trawienie. Zachęcam Cię do tego, żebyś wracała myślami do tej metafory i do swoich doświadczeń rozpalania ognia. To powie Ci bardzo dużo o tym, jak zajmować się swoim ogniem trawiennym od rana do wieczora. Jak o niego dbać, żeby rozniecić, a potem, żeby dać mu jakąś większą porcję, którą będzie mógł przetrawić.
Jeszcze nie tak dawno temu ogień w domu był czymś, co było zupełnie normalną i powszechną rzeczą. Kominek nie był rekwizytem. Nie było to miejsce, w którym wyświetlał się obraz ognia płonącego na ekranie, tylko rzeczywiście był podstawą i centrum kuchni. A dbanie o ogień było dbaniem o życie.
Stosunkowo niedawno byłam w takim miejscu, w którym ogień jest sercem domu. Takie domy można spotkać np. na północy Indii, gdzie spędziliśmy trochę czasu razem z moim mężem w trakcie naszych podróży. W bardzo wielu domach ludzie dalej podtrzymują ogień i korzystają z tego niego do gotowania posiłków. Wtedy obserwowanie ognia i bycie w łączności z tą naturą w domu jest po prostu czymś naturalnym. Jest częścią codziennego doświadczenia, które jest czymś zupełnie oczywistym. To coś, co można wyssać z mlekiem matki.
Wyobraź sobie, że wychowujesz się w domu, w którym, żeby ugotować obiad trzeba rozpalić ogień. Obserwujesz ten ogień, uczysz się o niego dbać, uczysz się, jak go rozpalić na tyle, żeby można było coś na nim ugotować. Jeśli tego nie zrobisz to po prostu nie będziesz mogła zjeść ciepłego posiłku. Jesteś otoczona tym żywiołem, a ten żywioł jest na Twoich usługach.
W naszym współczesnym świecie ognia nie ma. Jest kuchnia indukcyjna – przedziwny wynalazek. Jest podłoga, które imituje drewno, są plastikowe okna i cała masa różnych sztucznych elementów. To sprawia, że ja w tym pięknym mieszkaniu, czuję się po prostu oderwana od natury.
Szczególnie mocno czuję to po powrocie z Podlasia. Z niezłego zadupia, które jest zanurzone w takiej bardzo prymitywnej, w pięknym tego słowa znaczeniu, naturze. Gdzie samo obserwowanie trawy, nieba, słuchanie ciszy, która nas otacza, przynosi ukojenie i zrozumienie tego, czym jest bycie i na czym polega zdrowie.
Oderwanie od tej natury sprawia, że zaczynamy polegać na różnych koncepcjach, które w sztuczny sposób próbują zrekonstruować zdrowie. Próbują wymyślić coś na nowo. Coś, czego tak naprawdę nie trzeba wymyślać. Wystarczy to tylko sobie przypomnieć i dostać się do wiedzy, która już w nas jest.
Ajurweda uczy, że ten ogień, o którym Ci opowiadałam, cały czas w nas jest. Ogień trawienny, który transformuje jedzenie. To jest też ogień, który transformuje koncepcje. To on sprawia, że teraz jesteś tutaj, czytasz i rozumiesz to, co piszę. To, z kolei, ogień na poziomie umysłu.
Formą ognia w przyrodzie jest po prostu słońce, które wschodzi i zachodzi. Ajurweda nie tyle mówi, że jesteśmy częścią natury, co natura jest w nas. Ten wielki Wszechświat wokół nas to jest makrokosmos, a my jesteśmy jego odbiciem. Jesteśmy tym samym, tylko w wersji pomniejszonej. Jesteśmy mikrokosmosem.
I pomiędzy tym mikrokosmosem, jakim jesteśmy my, a całym Wszechświatem jest cały czas dialog. Seria sprężeń zwrotnych i oddziaływań. My wpływamy na Wszechświat, a Wszechświat wpływa na nas. Kiedy słońce budzi się do życia, my też budzimy się do życia. To moment największej rześkości, lekkości. To jest też moment pojawiającego się, po nocnej przerwie, apetytu.
Z kolei, w południe jesteśmy w największej sile do działania i realizowania różnych rzeczy, a około 12:00-13:00 mamy największy apetyt. Słońce jest w zenicie, więc nasz ogień trawienny płonie mocnym ogniem. Chcemy coś zjeść. Tradycyjnie jest to czas na największy posiłek. Pięknie widać to zarówno w polskiej, jak i w naszej europejskiej kulturze, że właśnie wtedy, w środku dnia, je się ten największy posiłek.
Przez parę miesięcy mieszkałam z Michałem na Sycylii. Sycylia to bardzo specyficzny region Włoch. Myślę, że jest, pod pewnymi względami, bardzo tradycyjny i konserwatywny. Na Sycylii w porze lunchu, czyli mniej więcej od 13:00 do 15:00 absolutnie wszystko jest zamknięte, oprócz miejsc, gdzie można zjeść pastę.
Sycylijczycy mają po prostu oficjalną przerwę na obiad i o tej porze nie da się nic załatwić. Wszyscy szanują tę przerwę, która jest uświęconym czasem, żeby się spotkać z rodziną czy ze współpracownikami. Po to, żeby usiąść i wykorzystać ten sprzyjający czas w ciągu dnia i zjeść porządny obiad.
Natomiast wieczorem, kiedy dzień zbliża się ku końcowi, jest moment, kiedy też potrzebujemy coś zjeść zanim przejdziemy w czas wieczornego postu i powstrzymywania się od jedzenia. Ten posiłek jest lekki, nie jest już tak obciążający. Jest zwieńczeniem całego dnia.
Bardzo ładnie tłumaczył to dr John z portalu Lifespa: słowo „supper” pochodzi od słowa „soup” – zupy, czyli od dania, które jest lekkie, ciepłe i tak przyrządzone, żeby było łatwo było je przyswoić. Po to, żeby się nie męczyć naszego organizmu trawieniem zanim pójdziemy na wieczorny spoczynek.
Stronę Dr Johna znajdziesz tutaj: Lifespa.